Borykamy się z fatalnym oznakowaniem dojazdu do mostu w Giuru. Trafiamy do portu i przypadkowo poznajemy przemysłową część miasta. W końcu udaje nam się dotrzeć do przejścia przez most. Na przejściu granicznym sprawdzają rovinietę i kasują 6 euro lub 25,29 lei za 2,8 km przeprawy mostowej.
Sam Most Przyjaźni bardzo wąski i długi (2,8 km), ale przeprawa zorganizowana bardzo sprawnie. Po drugiej stronie mostu wita nas bułgarskie Ruse i graniczne problemy. Przy przejeździe przez kratki dezynfekcyjne zrywamy chlapacz i przez chwilę blokujemy przejazd, ponieważ koło ugrzęzło w ogromnej dziurze. Pięknie witają nas Północne Wrota Bułgarii, bo i tak bywa nazywany ten most.
Po stronie bułgarskiej brak jest jakiegokolwiek kantoru. Winiety (najtańsze na 7 dni kosztują 6 euro) sprzedają tylko w jednym kiosku. Kolejka ogromna... Czekamy cierpliwie. Spotkani Polacy niechętnie udzielają jakichkolwiek informacji - to chyba norma. Za granicą Polak Polakowi wrogiem.
W końcu ruszamy. W Ruse w banku wymieniamy 200 euro na 400 lew. Gaz tu zdecydowanie tańszy, porównywalny z cenami polskimi - 1,2 lew czyli 2,40 zł. Benzyna też w podobnej do polskiej cenie. Trasą E85 jedziemy w kierunku miejscowości Bjala.
Monastyry w skałach, zamek Czerwien, WielikoTrnowo, Płowdiw
Ok. 30 km od Ruse znajduje się monastyr Ivanovo(zabytek w r. 1979 wpisany na listę UNESCO). Na parkingu zaczepia nas lokalny artysta i pyta czy jesteśmy z Białegostoku. Zdziwieni tym, że ktoś rozpoznał starą polską tablicę i jeszcze prawidłowo umiejscowił, pytamy o szczegóły tak dobrej znajomości geografii naszego kraju. Okazało się, że Swetan miał "padrugu" (koleżankę) z Bielska Podlaskiego, kilkanaście lat temu przebywał w Polsce i zna Białystok.
Iwanowo - zespół cerkwi sakralnych i cel mieszkalnych ukrytych w urwistych skałach wąwozu rzeki Rusenski Łom. Pierwszą cerkiew wyświęcono tu w XII w., ale już wcześniej wykorzystywano naturalne groty w celach mieszkalnych. W okresie największej świetności kompleks składał się z 41 cerkwi i 102 grot mieszkalnych (XII w.) Obecnie 20 cerkwi i ponad 300 grot wykutych w skałach.
Zwiedzamy zespół grot - Cyrkwa. Ściany i sklepienie dwóch połączonych ze sobą grot wypełniają XIV-wieczne freski. Otrzymaliśmy pozwolenie na robienie zdjęć bez wnoszenia dodatkowych opłat. Z niewielkiego balkoniku podziwialiśmy panoramę wąwozu, szukaliśmy wzrokiem innych, bardzo licznych na tym terenie, grot.
Nieoznakowaną cieżką wspieliśmy się na szczyt skał, by z góry podziwiać ukształtowanie terenu. Byliśmy jedynymi zwiedzającymi.
Kiedy wrócliśmy na parking, Swetan poinformowł nas o innych zabytkach w pobliżu, polecał Czudnije Mosty. Wręczył nam też swoją wizytówkę i obiecał pomoc w razie jakichkolwiek kłopotów w Bułgarii. Pięknie podziękowaliśmy licząc na to, że telefon do Swetana nie będzie potrzebny.
W drodze do zamku Czerwień podziwiamy okolicę. Rzadki to widok - osiołek w zaprzęgu.
Zamek Czerwien - przepięknie lokowany na skałach zamek z XIII w. Jesteśmy pod wrażeniem ogromnych rozmiarów budowli.
Zamek zbudowano na skalistym płaskowyżu z trzech stron otoczonym przez urwiste brzegi rzeki Czerni Łom. Plemiona trackie zamieszkiwały tereny doliny rzeki już w XII w., W XIII i XIVw rozwinęło się u stóp zamku miasto. Zamek na skałach miał swoje ujęcie wody oraz ogromny kościół. Budowle na płaskowyżu oznaczone są specjalnymi tablicami, dzięki temu łatwiej zorientować się w ogromie całej obronnej budowli.
Obecnie ruiny zamku i kościoła są tylko częściowo zabezpieczone. Wstęp 4 lew/os.
Ze szczytu przepiękny widok na miasteczko i dolinę rzeki Czerni Łom.
Wieliko Tyrnowo - auto zostawiamy na parkingu (1 lew/ godz.). Tu nie ma parkomatów. Biletów i porządku pilnują parkingowi.
Staramy się szybko zwiedzić najciekawsze fragmenty miasta.
Pniemy się w górę po wąziutkich kamiennych uliczkach, zaglądamy w zaułki, podziwiamy kamienne domy, jakby przyklejone do ogromnego wzgórza.
Podziwiamy z góry panoramę miasta.
Krętymi uliczkami schodzimy w dół. Mnóstwo tu różnych kawiarni, kafejek, mechan. Na wąskich uliczkach samochody wymijają się "na zapałkę". Prawie każde auto nosi ślady zadrapań, stłuczek, obić lub braku lusterek. Zaglądamy do cerkwi i do księgarni (kiepski wybór map w turystycznym mieście). Na jednej z uliczek zaczepia nas kobieta oferując nocleg - mamy inne plany, chociaż ciekawie byłoby zobaczyć to miasto nocą.
Nie decydujemy się na zwiedzanie twierdzy z VI w. na wzgórzu Carewec. Wracamy do auta i jedziemy dalej. Podążając do Płowdiw przypadkowo trafiamy do Gabrowa,którego mieszkańcy słyną ze skąpstwa. Wg legendy Gabrowianie przycinają kotom ogony, by te szybciej z domu wychodziły i przez uchylone drzwi mniej ciepła uciekało.
Droga przez góry długa, kręta i męcząca. Dopiero po 22 docieramy do Płowdiw i pół godziny później znajdujemy nocleg w hotelu Rodopy (44 lewa za "dwójkę"). Nareszcie wymarzona kąpiel, pranie. Potrzebujemy odpoczynku.
Nie musiało być tak luksusowo, ale jak już się trafił nocleg w hotelu, to trzeba to wykorzystać. W łazience mamy po sześć bieluteńkich ręczników różnych rozmiarów, ale za to brak brodzika. Woda z prysznica leje się bezpośrednio na podłogę zalewając sedes, kosz na śmieci i mocząc ręczniki. W Bułgarii to chyba taki standard, bo nie pierwszy raz z brakiem brodzika czy kabiny się spotykamy.
Wita nas słoneczny poranek. Czas na zwiedzanie. Płowdiw nie należy do atrakcyjnych miejscowości, jedziemy w kierunku Asenovgradu. Ok. 2 km od miasta wybudowany jest zamek na skale, który mamy zwiedzać. Czynny dopiero od 10.00 (wstęp 3 lew, parking 1,5 lew).
Samodzielnie obchodzimy teren, podziwiamy archeologów przy pracy (pewnie dokonali jakiś znaczących odkryć przy cerkwi, bo pomimo wczesnej pory pracują z wielkim entuzjazmem). Coraz więcej odkryć dokonuje się w Bułgarii.
Budowla kryje w sobie tajemnice Traków, Rzymian i Turków. Czasy największej świetności i znaczenia strategicznego przypadają na średniowicze.
Wchodzimy na sam szczyt zamkowej wieży, by pod bułgarską flagą podziwiać panoramę okolicy.
Kościół pw Świętej Bogurodzicy Petriczki (?) - jedyny w całości zachowany obiekt - jest po pełnej renowacji (w 1991). Podczas zwiedzania mogliśmy oglądać wnętrze przez niewielkie okienko.
Wracamy do Asenovgrdu. Kierujemy się na Czudnite Mostowe - przepiękne marmurowe skalne formacje w formie dwóch mostów (96 i 48 m wysokości).
Droga do schroniska wymaga remontu, czasy świetności dawno ma za sobą. Na parkingu tylko kilka aut. Przydrożnych straganów też tylko kilka. Asortyment taki, jak wszędzie: lokalne pamiątki, koraliki, ale też różnorodny miód. Niestety, drogo.
Zwiedzanie rozpoczynamy od mniejszego mostu. Droga dość śliska, skałę marmurową wypolerwgały setki stóp turystów. Potem przechodzimy pod duży most - to dopiero niesamowite wrażenia! Ogromny, arkadowy układ kamiennego naturalnego mostu dlaje niewyobrażalne pojęcie o sile i potędze wody, która tę skałę rzeźbiła. Dziś dnem mostu przepływa niewielka rzeka. Drewniany mostek pozwala swobodnie przjść na drugą stronę.
Oglądamy kamienne mosty z góry, z dołu, z boku, podchodzimy po kamieniach w górę rzeczki, a na koniec wdrapujemy się na sam szczyt i stamtąd podziwiamy panoramę gór i widok na mniejszy most.
więcej zdjęć w GALERII
Intryguje nas nazwa "Romanian Road". Kierując się drogowskazami docieramy do chiży Czudnite Mostowe. Postanawiamy zostać tu na noc, ale wcześniej chcemy "zaliczyć" jakiś niewielki szlak.
Grigorij, gospodarz schroniska udzielił nam kilku wskazówek, jak dotrzeć do następnej chiży. Trasa przewidziana jest na ok. 5 godzin i prowadzi dawnym rzymskim szlakiem. Stąd nazwa Romanian Road.
W dwie godziny docieramy do schroniska Persenk. Trasa poprowadzona wśród gęsto zalesionego zbocza do widowiskowych nie należy. Rzadko można podziwiać panoramę okolicznych szczytów. Rzymska droga wyłożona sporej wielkości głazami, na dużej długości stan szerokiej ścieżki bardzo dobry. Obecnie wykorzystywana przez okolicznych mieszkańców do transportu na osiołkach lub koniach.
Przy schronisku wita nas gospodarz. Zupełny brak turystów, chociaż kilka kompetów pościeli suszyło się na sznurach. Chcieliśmy zajrzeć do środka, ale kobieta skutecznie zasłoniła nam drogę, stając w drzwiach. Z herbatki nic nie wyszło.
Wramamy tą samą drogą. Mniej wiecej w połowie szlaku ma być odbicie na nieoznakowany szlak na szczyt Persenk (2008m). Apteczka umieszczona na drzewie jest punktem orientacyjnym. Szukając odbicia szlaku trafiamy na groby partyzantów. Wracamy do apteczki i rozpoczynamy poszukiwania od nowa. W końcu udaje nam się dostrzec wydeptaną ścieżkę. Szlak prowadzi ostro w górę. Omijamy zwalone drzewa, walczymy z okropnie natrętnymi muchami. Chwilami widoczne są stare oznakowania szlaku na Persenk.
Na szczyt wchodzimy w ciągu 25 minut. Krótka sesja foto i powrót tą sama drogą. Droga powrotna mija szybko i dokładnie w pięć godzin od wyjścia meldujemy się w chiży Czudnite Mostowe.
W schronisku przebywa tylko jedna para. Jest godzina 18.45 - oczekują na kolację, któą przygotowuje żona Grigorija. W sumie to też mogliśmy coś zamówić, ale w końcu sami przygotowujemy posiłek. (Czystość łazienek podpowiada nam, że i w kuchni może nie być sterylnie).
Po kolacji zamawiamy regionalne piwo i trochę rozmawiamy z Grigorijem. W czasach komunistycznych był wojskowym technikiem samolotowym. Nieźle zarabiał, zaczął budować dom. Po transformacji ustrojowej zlikwidowano część armii, Grigorij został bez pracy. Nie umiał znaleźć się w nowej rzeczywistości. Obecnie cieszy się, że dano mu jeszcze jedną szansę i wspólnie z żoną może administrować schronisko, które czasy świetności ma już za sobą. Grigorij opowiadał, że latem na polanie stało tu nawet sto namiotów. Chiża ma 130 miejsc noclegowych w budynku. Teraz jest pusto - szkoda, takie piękne miejsce...
Przy okazji pobytu w schronisku korzystamy z internetu. Pokazujemy naszą stronę i pobyt w Bułgarii w 2007 r. Obiecujemy przesłać zdjęcia, które tu zrobiliśmy.
Pokój mamy na trzecim piętrze - 303 (jak dywizjon). W łazience znowu prysznic bez brodzika, jest ciepła woda. Cała armatura pamięta lata 60. ubiegłego wieku. Pościel czysta, ale w wełnianych kocach siedzą mole. Urządzamy małe polowanie na te skrzydlate stworzonka.
Baczkowski Monastyr, Perperykon, Skalne Grzyby, Swilengrad - granica z Grecją
6 lipca 2011 (środa)
Rano kawa z gospodarzem i wymiana e-maili. Już o 7.30 żegnamy się z Grigorijem i ruszamy dalej.
Czudnite Mosty oglądamy w porannym słońcu. Tym razem jesteśmy sami.
Chiża SkałniteMostowe jeszcze pogrążona we śnie.
Kierujemy się do Baczkowskiego Monastyru, drugiego po Rilskim ważnego miejsca sakralnego w Bułgarii.
Parking płatny (2 lewa) bez ograniczeń czasowych. Droga do monastyru po obu stronach obstawiona straganami, asortyment jak na Gubałówce. Trochę więcej tu malowanych glinianych garnków.
Sam monastyr od wewnątrz bardzo mocno okopcony świecami wotywnymi. Typowa budowla sakralna z kopułą, charakterystyczny typ, tradycyjny ikonostas i zupełnie czarne freski. Przydałaby się renowacja.
Zdjęć wewnątrz światyni i na terenie klasztoru robić nie wolno. Powyżej - współczene freski w bramie klasztornej i restauracja w chińskim stylu - na dachu (przy drodze prowadzącej do klasztoru).
Już o 11 mijamy znowu Asenovgrad i ruszamy w kierunku Kardżali, a dokładnie jedziemy zwiedzić Perperikon. Dojazd do starożytnego miasta dobrze oznakowany.
Parking wyasfaltowany (1 lew), sporo straganów, ujęcie wody. Wstęp na ruiny 3 lew/osoba. Zanim wspięliśmy się na wzgórze, by podziwiać starożytne miasto, sklepikarze i parkingowy ciągle mówili coś o Skowrońskiej. Pewnie Skowrońska jest tak popularna, bo gra w bułgarskiej lidze siatkarskiej.
Kompleks budowli starożytnych jest odkrywany dość wolno. Na wykopaliskach pracuje tylko kilkuosobowa ekipa. Teren wykopalisk w niektórych miejscach ogrodzony taśmą, krórą łatwo można przekroczyć.
Obserwujemy, jak dzieciaki biegają przy ogromnym, niezabezpieczonym zbiorniku na wodę pitną, a rodzice niefrasobliwie na to patrzą. W sumie spacer po murach odbywa się w dowolnym tempie, wg własnego uznania i mapy, która niewiele pomaga. Z Perperikonem wiąże się świątynia Dionizosa, w której przepowiadano przyszłość. Porównywana jest z wyrocznią delficką. To ponoć w świątyni Dionizosa w Perperikonie przepowiedziano potęgę Aleksandra Macedońskiego oraz określono wielkość imperium rzymskiego.
Podczas zwiedzania brakuje tabliczek z informacjami jaki to obiekt, czemu służył itp. W tej dużej grupie kamieni trudno rozpoznać przeznaczenie obiektów. Trudno wyobrazić sobie życie starożytnych...
W drodze powrotnej znajdujemy maleńkiego żółwika - rozkoszny.
Parę kilometrów dalej po raz kolejny odwiedzamy sklane grzyby - różowo-zielone formacje skalne z tufu wulkanicznego. Koloryt tych skał zależny jest od znajdujących się w nich minerałów.
Późnym popołudniem dojeżdżamy w pobliże Swilingradu, gdzie niedaleko głównej drogi odnajdujemy przyjemne pole namiotowe.
Na kempingu jesteśmy sami, nie ma więcej turystów.
7 lipca 2011 (czwartek)
Swilengrad(miasto jedwabiu) położone nad rzeką Maricą 2 km od granicy z Grecją i 14 km od granicy z Turcją. Zwiedzamy kamienny most zwany garbatym. Most zbudował w XVI w turecki architekt Mimar Sinan.
Przeprawa przez Maricę ma długość 265 m, a szerokość 6m. Most wsparty jest na 20 filarach. Na środku mostu znajduje się kamienna tablica z sentencją "Most jest drogą po której idą i król i żebrak". Obecnie most zaniedbany, zarośnięty, a wg przewodnika Pascala najpiękniej prezentuje się w nocy, gdy jest podświetlony. Tego nie widzieliśmy.
W pobliżu Swilengadu znajduje się wioska Mezek.
Na wzgórzach za wsią wznosi się średniowieczny zamek z wieloma okrągłymi basztami (ruiny), XI w. Dzięki dotacji z UE dobrze oznakowany dojazd, czytelne tablice informacyjne.
Przed wsią znajduje się najwięszy z dotychczas odkrytych kopułowy grobowiec tracki z IV w.p.n.e. Nekropolia odkryta w 1931 r.
Długość grobowca z komorą - 30 m, sam korytarz - 21 m. Kamienne bloki łączono bez użycia zaprawy. Pomimo wcześniejszych
rabunków grobowca archeologom udało się odnaleźć większość skarbów przemyślnie ukrytych w progu pomieszczenia grobowego. Przewodnik - dr archeologii, pracownik muzeum w Swilengradzie po rosyjsku opowiadał historię znaleziska. Wszystkie złote naczynia, narzędzia i ozdoby można podziwiać na zdjęciach, oryginały znajdują się w muzeum w Sofii.
Ruszamy w kierunku granicy z Grecją. Stan licznika 270.000. W ciągu siedmiu dni pokonaliśmy 2400 km.