11 lipca 2008 (piątek) dzień 21.
Wstajemy o 5.30. Jesteśmy jedynymi krzątającymi się osobami, bo całe pólko pogrążone jeszcze w głębokim śnie. Przygotowujemy się do zdobycia ferraty Zandonella na Croda Rossa di Sesto (2965m). Stopień trudności tej ferraty określono na 4/6. Nie mamy dokładnej mapy szlaku. Dysponujemy tylko kilkom zdjęciami mapy umieszczonej przy recepcji.
Godzinę później wyjeżdżamy w kierunku Sesto; w Auronzo kierujemy się na Padola i dalej już drogą gruntową jedziemy do schroniska Lunelli, gdzie zostawiamy auto.
8.55 - po godzinie marszu docieramy do schroniska Berti, gdzie chwilkę odpoczywamy. Przez dwie i pół godziny wędrujemy trasą oznaczoną 101 Val Popera. Szlak - początkowo łatwy i przyjemny - w wyższych partiach prowadzi przez wielkie piarżyska i obfituje w strome podejścia. Dojście do ferraty jest wyjątkowo wyczerpujące. Na trasie zupełnie pusto, jesteśmy jedynymi turystami na tym starym wojskowym szlaku. Droga została wytyczona jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej. Po dłuższym postoju, o 12.15 ruszamy na ferratę. Czas mamy dobry i pogoda nam sprzyja.
Ferrata Zandonella poprowadzona jest fantastycznie, w dużej ekspozycji. Znaczne odległości między kotwami (ok. 10m) pozwalają na swobodną wspinaczkę po świetnie urzeźbionych skałach. Wszędzie widoczne umocnienia i stanowiska wojskowe z czasów pierwszej wojny. Wchodzimy na półki skalne, zaglądamy do niewielkich jaskiń, podziwiamy rozległe panoramy. Wspinaczka dostarcza nam wielu niesamowitych wrażeń.
Na szczyt ferraty Zandonella - pod krzyż - docieramy o 14. W skrzynce zamiast książki znajdujemy coś w rodzaju modlitewnika. Nie ma pieczątki - szkoda... Podziwiamy panoramę, robimy mnóstwo zdjęć. Nad nami gromadzą się chmury. Słuszymy dziwne odgłosy - jakby samolot? A może burza!!! Rezygnujemy ze zdobycia szczytu Croda Rossa, chociaż jest tak blisko. Trzeba natychmiast zejść ze szczytu!
Zejście z ferraty też ubezpieczoone jest stalową liną, która w przypadku burzy będzie robić za piorunochron! Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Pozostanie na szczycie nie wchodzi w rachubę, trzeba natychmiast zejść. Ześlizgujemy się więc przeskakując po skałach jak kozice. Musimy zejść jak najszybciej, bo grzmi coraz częściej i głośniej. Kiedy opuszczamy się po ostatnich stalowych ubezpieczeniach, zaczyna padać deszcz. Tylko deszczu nam brakowało!!! Skały śliskie, lina też, a zejście prawie pionowo w dół. Całe szczęście, że grzmoty trochę słabną, a my w końcu docieramy nad ogromne piarżysko. Pomiędzy rumoszem skalnym znajdujemy pozostałości drutów i różnego żelastwa z czasów wojny, trafił się nawet granat.
Deszcz zacina coraz mocniej. Przed nami jeszcze jedno ubezpieczone stalą podejście i już jesteśmy na półce skalnej z kolejnymi umocnieniami. Potem schodzimy stromym żlebem po bardzo kruchym i ruchomym piargu. W kamieniach nogi chwilami grzęzną aż do wysokości kolan. Co chwila któreś z nas wywołuje lawinę kamieni. Znowu jest bardzo niebezpiecznie - oby tylko nie skręcić nogi!
W końcu docieramy do oznakowanego szlaku, którym podchodziliśmy pod ferratę. Deszcz ustał, chmury poszły w górę - znowu możemy podziwiać przepiękne widoki.
Jesteśmy szczęśliwi, bo udało się man zdobyć dość trudną ferratę Zandonella. A był moment, że chciałam zrezygnować z wejścia...
Powrót tym samym szlakiem po paskudnym piarżysku. Zastanawiamy się, jak funkcjonowali tu żołnierze? Jak często musieli pokonywać tę trasę? Jak transportowano tu cement, amunicję i żywność?
O 17. docieramy do schroniska Berti. Znowu zaczyna padać, ale nie zatrzymujemy się w schronisku tylko idziemy dalej. W strugach deszczu, całkowicie przemoczeni docieramy do auta. O 19. docieramy na pole namiotowe. Cała trasa zajęła nam 11 godzin.
W planach mieliśmy jeszcze wieczone zwiedzanie pobliskiej Misuriny, ale jesteśmy tak zmęczeni, że pozostawiamy to na następny dzień. Szczęśliwi i spełnieni zasypiamy marząc o następnych ferratach. Dolomity są przepiękne!
|