Granicę przekraczamy bezproblemowo. Pogranicznicy wbijają pieczątkę do paszportu i życzą szerokiej drogi.
Za pierwszym zakrętem mijamy punk kontroli policyjnej. Nas nie zatrzymują, po co tłumaczyć się z obcokrajowcami, ale tubylców trzymają prawie wszystkich.
.JPG)
Jedziemy wzdłuż rzeki Drina, do Parku Narodowego Sutjeska. Krajowa droga asfaltowa E762 lub 18 dobrze utrzymana. W miejscowości Brod przekraczamy Drinę i jedziemy dalej wzdłuż tej rzeki, ale już trasą nr 20
We wsi Tjentiste znajduje się najbardziej czczony pomnik czasów byłej Jugosławii i Tito. Tutaj przyjeżdżały wycieczki szkolne z terytorium całej Jugosławii. Wieś Tjentiste, która za czasów świetności musiała zagospodarować setki turystów dziennie, dziś należy raczej do zapomnianych.
Najstarszy Park Narodowy Sutieska w Bośni i Hercegowinie powstał w 1965 r. Obejmuje powierzchnię 17 500 ha. Charakterystyczna dla parku jest górska puszcza pierwotna Perucica, która porasta zbocza gór Maglić, wznoszącym się na 2386 m n.p.m. Nazwa parku pochodzi od przepływającej przez jego teren rzeki Sutjeska. Na terenie parku znajduje się wodospad Skakavica (82 m wysokości), ale przy tej mgle nie do podziwiania. W sumie nie jest źle - troszkę się przejaśnia i wypogadza.
.JPG)
Droga do szlaku na Maglica jest trudna. Z krajowej dwudziestki skręcamy w szutrową z resztkami asfaltu - 12 km dziur. Dodatkowo droga jest rozmokła po nocnych nawałnicach.
Granica parku - szlaban. Myśleliśmy, że przy tak brzydkiej pogodzie strażników nie będzie. Kasują od nas łącznie 8 euro (przelicznik: po 4 marki za osobę i jeszcze drugie 8 za samochód). Dalszy wjazd jest jeszcze trudniejszy - droga mocno rozmyta, woda cały czas spływa z góry, dużo luźnych i dużych kamieni, które trudno ominąć. Pniemy się jednak w górę. Na jednym z rozstajów, w środku lasu spotykamy grupkę Czechów, którzy wracają ze szlaku. Mają troszkę lepszą mapę tego terenu niż my.
Docieramy na wielką polanę. Wskazówka Maglic - 3 godziny.
12.20 - wyruszamy na szlak. Trasa prowadzi początkowo przez piękny i różnorodny las, potem przez ogromne połacie kosodrzewiny.
.JPG)
Szlak dobrze wyznakowany. Trasa trochę nam się dłuży, bo szczytu nie widać - tonie w ołowianych chmurach. Pozostaje podziwianie bogatej roślinności i możliwość odpoczynku w wielu wyznaczonych do tego miejscach.
.JPG)
Im wyżej, tym mniej widać, ale nie rezygnujemy. Pomimo niskich chmur czasami uda się jednak dostrzec szczegóły krajobrazu. Jak tu musi być pięknie, gdy świeci słońce. Może jeszcze wyjrzy?
.JPG)
Im wyżej, tym większa mżawka i silniejszy wiatr. Docieramy do kruchej skały zabezpieczonej liną. Wspinaczki z asekuracją jest niedużo. Właściwie przy dobrej pogodzie ta asekuracja jest zbędna, ale dzisiaj, gdy jest ślisko i mokro, bardzo się przydaje.
.JPG)
Ściana jest dość stroma, ale we mgle trudno nam to ocenić. Z internetowych opisów wynikało, że jest tu dość niebezpiecznie. Duże przestrzenie i wielkie przepaście dziś niewidoczne. Około 14. robimy sobie dłuższą przerwę - od wiatru chronimy się w niszy skalnej. Według czasu powinniśmy być już blisko szczytu, ale pewności nie mamy. Mgła jest coraz większa, ale szlak jest tak dobrze i często wyznakowany, że nie mamy problemów z odnalezieniem znakowań.
Kiedy uważamy, że szczyt powinien być już bardzo blisko szlak nagle zaczyna się obniżać. Dłuższą chwilę idziemy po płaskim terenie i dochodzimy do rozstaju dróg. Odnajdujemy znak VRCH i strzałkę. Uf.., jak dobrze, że to już niedaleko. Darek popędził pierwszy, zostaję daleko w tyle. Silny wiatr i mżawka mocno utrudniają wędrówkę.
.JPG)
Jest szczyt. Nagle wyłoniła się z gęstej mgły flaga i skrzynka. Flaga jest metalowa i obrotowa. Dodatkowo najwyższy kamień wymalowano w narodowe barwy. Przy pierwszym zdjęciu słyszymy nieśmiałe grzmoty. Burza czy samolot?
.JPG)
Zgrabiałymi z zimna rękoma dokonujemy wpisu w księdze wierchowej. Nie ma co się dziwić. Znaleziony w skrzynce, wraz z innymi rzeczami, termometr wskazywał tylko 4 stopnie. Wykonujemy naprędce kilka fotek, bo grzmi już zdecydowanie mocniej.
Szybki odwrót, czeka nas zejście po metalowych linach, co w czasie burzy do bezpiecznych nie należy.
Schodzimy, gdzie się da - zbiegamy. Byle prędzej, byle niżej. Właściwie to jesteśmy w pułapce. Znajdujemy się przy litych skałach, w trakcie burzy na szczycie. Nie ma się gdzie schronić. Kiedy docieramy do metalowych linek, grzmi na dobre, ale pioruny nie uderzają. Musimy szybko zejść do granicy kosodrzewiny. W czasie burzy nie można być aż tak blisko skał. Zgrabiałe ręce, zmęczone nogi, chwila nieuwagi i Darek zaplątuje się w metalową linę, zjeżdża w sposób niekontrolowany i ląduje w błocie. Za chwilę powtarzam ten upadek. Było niebezpiecznie, bo lina zabezpiecza bardzo strome urwisko. Oj poleciałoby się po mokrych skałkach w dół, poleciało... Mieliśmy sporo szczęścia.
Niżej jest troszkę cieplej, ale już jesteśmy przemoczeni do suchej nitki i nadal jest nam bardzo zimno. Z radością docieramy do auta, gdzie czekają suche ciuszki. Burza ucichła, ale deszcz nadal nie odpuszcza.
.JPG)
Zjazd z góry jest jeszcze bardziej karkołomny, bo droga jeszcze bardziej rozmyta. Jakiś kamień najprawdopodobniej uszkodził nam podwozie - auto pracuje bardzo głośno. Trzeba poszukać mechanika, ale to dopiero jutro. Teraz należy zadbać o porządny nocleg. Wracamy na krajową dwudziestkę i jedziemy przez Srbinje Foca w kierunku Gorażde.
Po 19. parę km przed Sarajewem znajdujemy rodzinny hotelik z restauracją. 30 euro za pokój ze śniadaniem. Zamawiamy jeszcze kolację. Lokalna kuchnia smaczna, a porcje tak duże, że nie sposób było wszystko zjeść.
Zasypiamy wyjątkowo zmęczeni. Maglic - szczyt nie najwyższy i nie najtrudniejszy przecież - mocno dał się nam we znaki. |